Właściwie to niewiele o nim wiadomo. W powieści ani razu nie pada nawet jego imię. Czytelnik jednak szybko zdaje sobie sprawę z tego, jakim jest on typem człowieka. Sposób, w jaki sprawował władzę, dziś można by określić mianem populizmu, czyli kierowaniu się gustami podwładnych. Podejmował zatem tylko takie decyzje, które przysparzały mu sympatii ze strony ludu, czym zaskarbiał sobie jego przychylność i pewność zachowania stanowiska. Polityk jego miary nie był zdolny do prawdziwego rządzenia, do wprowadzania zamian na lepsze, do kierowania ludźmi. Zamiast tego wolał wykonywać to, czego domagało się społeczeństwo, w zamian za stanowisko i wiążące się z nim przywileje.
Przybycie do miasta Thorina i jego drużyny oznaczało dla niego poważne kłopoty, ponieważ stara przepowiednia głosiła, że wraz z krasnoludami powróci król. Ludzie z wielkim entuzjazmem przyjęli więc gości, którzy zwiastowali powrót wspaniałych czasów, kiedy Esgaroth było liczącym się miastem handlowym, a jego mieszkańcy żyli w dostatku. Władca oczywiście zachowywał pozory, że również się z tego cieszy, ale wizja utraty stanowiska zmuszała go do złorzeczenia Thorinowi:
„Niech sobie idą i próbują zaczepić Smauga, zobaczymy, jak ich przyjmie – myślał”.
Przez długi czas władca nie wierzył w słowa krasnoludów, z czasem jednak zaczął przypuszczać, że Dębowa Tarcza naprawdę był potomkiem dawnych królów. W duchu jednak utrzymywał, że krasnoludy to „banda oszustów, których prędzej czy później będzie można zdemaskować i przepędzić”. Pobyt drużyny Thorina w mieście był mu pod każdym względem nie „na rękę”. Narzekał nawet na same koszty utrzymania niechcianych gości:
„Władca miasta nie martwił się jednak, że krasnoludy chcą go pożegnać. Utrzymanie tylu gości kosztowało dużo, a pobyt ich zamieniał życie w mieście w ustawiczne święto, co powodowało zastój w interesach”.
Poza tym, że był marnym politykiem, władca udowodnił także, że nie nadawał się do roli przywódcy. Kiedy miasto zostało zaatakowane przez smoka, zamiast pozostać przy swoich ludziach i dowodzić obroną osady, bohater pod osłoną straży „zmierzał ku swojej wielkiej złoconej łodzi, licząc, że w tym zamęcie uda mu się umknąć niepostrzeżenie i ocalić życie”. Krótko mówiąc, władca był zwykłym tchórzem.
strona: - 1 - - 2 -