Siepacz
Pewnego wieczora, wychodząc z pracy, K. usłyszał podejrzane jęki z pokoju, który służył w banku za rupieciarnię. Gdy szarpnął za drzwi odkrył, że znajdowali się tam trzej mężczyźni. Jeden z nich miał na sobie dziwne skórzane ubranie, które odsłaniało jego szyję i ramiona. Zorientował się, że dwaj pozostali mężczyźni to funkcjonariusze Franciszek i Willem, a trzeci z mężczyzn trzymał w ręku rózgę. Strażnicy powiedzieli Józefowi, że sędzia śledczy kazał ich wychłostać. K. tłumaczył im się, że nie poskarżył na nich, a jedynie opisał sceny, które rozegrały się w jego mieszkaniu. Willem odparł, że za swoją pracę są beznadziejnie opłacani, a do tego jest ona żmudna i niewdzięczna. Strażnicy próbowali wzruszyć Józefa, ale wtedy trzeci mężczyzna zwrócił się do niego: „(…) kara jest równie sprawiedliwa jak nieunikniona”.
Jednak Willem wciąż był przekonany, że gdyby nie K. i jego oskarżenia, to nie doszłoby do chłosty. Dodał, że przez bohatera cała ich kariera legła w gruzach. Józef zapytał siepacza, czy istniała jakaś możliwość odroczenia kary. Rosły mężczyzna z uśmiechem odparł, że nie. Zapewniał też, że strażnicy pod wpływem strachu wygadywali brednie. Willem i Franciszek zaczęli się powoli rozbierać, a K. próbował przekupić siepacza, by ten nie karał funkcjonariuszy. Jednak kat nie miał zamiaru przyjąć łapówki twierdząc, że bohater z pewnością na niego doniesie i to jemu ktoś wymierzy baty. Józef próbował bronić strażników:
„Zupełnie nie uważam ich bowiem za winnych, winna jest organizacja, winni są wysocy urzędnicy”.Dodał, że gdyby klęczał tu na przykład sędzia, to sam zapłaciłby siepaczowi, by ten go wychłostał. Siepacz odparł:
„(…) nie dam się przekupić. Jestem wynajęty do bicia, więc biję”.Franciszek uwiesił się na ramieniu Józefa i błagał go, by uratował chociaż jego. Oczernił Willema mówiąc, że to on sprowadził go na złą drogę. Słowa Franciszka, iż przed bankiem czekała na niego narzeczona sprawiły, że K. popłakał się ze wzruszenia. Nagle siepacz postanowił dłużej nie czekać i z całej siły zaczął okładać strażników rózgą po gołych plecach. Nieludzki krzyk Franciszka był tak donośny, że rozbrzmiał w całym budynku. Mężczyzna padł na podłogę z bólu, lecz nie uchroniło go to od kolejnych ciosów. K. odepchnął go od siebie i wyszedł na korytarz. Jeden z woźnych podbiegł pod rupieciarnię, Józef powiedział mu, że był tam tylko on, a skowyt i hałas musiał pochodzić z zewnątrz, najprawdopodobniej był to jakiś pies.
strona: - 1 - - 2 - - 3 - - 4 - - 5 - - 6 - - 7 - - 8 - - 9 - - 10 - - 11 - - 12 - - 13 - - 14 - - 15 - - 16 - - 17 - - 18 - - 19 - - 20 - - 21 - - 22 - - 23 - - 24 - - 25 - - 26 - - 27 - - 28 - - 29 - - 30 - - 31 - - 32 - - 33 - - 34 -