„Mój tata grał na dudach; pięknie grywał pjany,
A kiedy na trzeźwo, okropnie rzępolił;
Do tego był balwierzem i wieś całą golił,
Golił i grał na dudach, bo golił w sobotę,
Na dudach grał w niedzielę; a miał taką cnotę,
Że nie pił, kiedy golił, a pił, kiedy grywał.
I wszystko szło jak z płatka. Wtem kogut zaśpiewał
I mój ojciec małżeństwem z żoną los zespolił.
Panna młoda wąs miała, ojciec wąs ogolił.
I wszystko szło jak z płatka. Lecz tu nowe cuda!
Żona grała na dudach, a tatuś był duda;
Grała wiec po tatusiu i dopóty grała,
Aż go na cmentarzyku wiejskim pogrzebała.
Ja zaś pośmiertne dzieło organisty,
Jestem, jak mówią, ojca wizerunek czysty,
Bo lubią stary miodek i kocham gorzonnę,
I uciekam od matki...”
Zakochana w nim nimfa Goplana jest gotowa oddać mu we władanie cały świat przyrody, lecz Grabka nie interesuje władza, drwi z niej. Korona służy mu do przykrycia uszu, bawi się rolą „dzwonkowego króla”.
Dla ludu Grabiec jest przedmiotem kpin. Naśmiewają się z niego dzieci i dorośli, gdy opowiada o swojej przemianie w wierzbę. Ceni głównie jadło i gorzałkę, dlatego chętnie przystałby na służbę do kuchni Kirkora. W życiu nie zamierza niczego osiągać, nie wybiera się dalej niż do najbliższej karczmy, a i ta „jeśli dama, Kocha mię, jak ja kocham..., to nadejdzie sama” – żartuje Grabek. Podoba mu się córka Wdowy – Balladyna i ma z nią romans. To za nią udaje się w królewskim „uniformie” na przyjęcie do zamku. Tam dyskretnie obserwuje panią Kirkorową, bo dokładnie wie, jakiej zbrodni się dopuściła. „Świadkował” wtedy jako „wierzba żałobna”. Prowokująco prosi o dzban malin:
„W podzamkowym lesie
Muszą być słodkie maliny i duże,
I smakowite, skro Kirkor woli
Dzban takich malin, niż meszty papuże
I płaszcz królewski. – Każ, niech nam podstoli
Malin dzban poda na pokosztowanie.”
Ginie, pozornie z przypadku jako ofiara naiwności, rozrzutności, hulaszczego trybu życia. Uśmiercając go, poeta neguje taką postawę życiową, bo Grabiec w efekcie uosabia to, co przyziemne, po trosze niemoralne. Jednocześnie bohater ów odpowiada ludowemu wyobrażeniu zabawy, beztroski. Przypomina błazna, który „ciętym” dowcipem kpi z rzeczywistości, niemniej wskazując jej czarne strony. To jego ustami przemawia Słowacki, czyniąc aluzje do czasów po powstaniu listopadowym:
„(...) Odtąd brać w rekruty
I żubry, i zające, i dziki, i łosie
Kwiaty, jeśli zechcą kąpać listki w rosie,
Niech płacą, (...)
Zabronić, aby sejmik jaskółczy usiadał
Na trzcinach i o sprawie politycznej sądził.
Wróblów sejmy rozpędzić; ja sam będę rządził
I wieszał, i nagradzał... Jaskółkom na drogę
Dawać paszporta, w takich opisywać nogę,
Dziób, ogonek i skrzydła, i rodzime znaki. (...)
Róża płaci od pęczka, od kalin kalina,
Od każdego orzecha zapłaci leszczyna,
Czy to pusty, czy pełny... mak od ziarek maku.”
Przeprowadzono wówczas przymusowy pobór do wojska, wprowadzono paszporty, zakazano młodzieży wyjazdów na zagraniczne studia. Nałożono na kraj wysoką kontrybucję. Cenzura carska „rozszyfrowała” aluzje i w Królestwie Polskim oraz na terenach Cesarstwa zabroniła rozpowszechniania Balladyny.
Ironizując (co byłoby w stylu Grabka), można powiedzieć, że Grabiec zginął, ponieważ „wiedział za dużo”, zarówno o zbrodni, jak i otaczającej, przygnębiającej rzeczywistości.