Streszczenia i opracowania lektur szkolnych klp klp.pl
Poznański prywatny nauczyciel pan Wawrzynkiewicz wspomina swojego ucznia, jedenastoletniego Michasia, który z nim mieszkał. Nauczyciel odrabiał z chłopcem wszystkie lekcje, które zadano mu w niemieckiej zaborczej szkole. Pan Wawrzynkiewicz przypomina sobie, że wielokrotnie budziło go o drugiej czy trzeciej w nocy światło lampy, przy której uczył się chłopiec. Michaś przekonany, że nie dość dobrze przygotował się do zajęć wstawał z łóżka i powtarzał zmęczonym głosem koniugacje greckie i łacińskie. Chłopiec obawiał się, że za nieprzygotowanie zostanie wydalony ze szkoły. Kiedy nauczyciel mówił mu, żeby położył się spać, chłopiec odpowiadał: Nie umiem jeszcze lekcji, panie Wawrzynkiewicz.

Pan Wawrzymkiewicz dobrze rozumiał swojego podopiecznego. Wiedział, dlaczego chłopiec tak boi się wyrzucenia ze szkoły. Wiedział jak wielkie nadzieje pokładała w nim matka, pani Maria, wdowa z dwojgiem sierot, która widziała w synu swoją opokę na przyszłość. Rodzina Michasia była kiedyś bardzo zamożna, ale burze dziejów zubożyły ją. Świadomy i wrażliwy nad swój wiek chłopiec nie chciał zawieść oczekiwań matki. Jednocześnie Wawrzynkiewicz widział, że zbyt ciężka praca podkopuje zdrowie chłopca. Starał się skłonić chłopca do wysypiania się, gimnastyki, spacerów, ale w przeładowanym szkolnymi obowiązkami życiu chłopca nie starczało na to czasu. Wawrzynkiewicz litował się nad wątłym dzieckiem, które musiało nosić w tornistrze ciężkie książki. Uważał, że chłopiec ma zbyt poważne problemy jak na swój wiek. Starał się prosić niemieckich wykładowców o litość dla dziecka, ale słyszał tylko, że je psuje, że chłopiec za mało pracuje i mówi po niemiecku z polskim akcentem.

Michaś był dzieckiem średnio zdolnym, ale obdarzonym siłą charakteru i wytrwałością. Wawrzynkiewicz uważał, że jego zdolności rozwinęłyby się z wiekiem, ale Michaś nie miał na to szans, żyjąc w tak skonstruowanym świecie. Wiara matki w niezwykłe zdolności syna tylko utrudniała jego sytuację, ponieważ chłopiec zamartwiał się, że nie jest w stanie sprostać tym nadziejom. Nauczyciel przypomina sobie swoje trudne życie, ale uważa, że był w nim jeden jaśniejszy moment, czyli beztroskie dzieciństwo. Żałuje, że Michaś jest pozbawiony nawet tego. Pan Wawrzynkiewicz szczerze kochał swojego ucznia, którego kształcił od sześciu lat, najpierw jako guwerner w domu rodzinnym chłopca, a później jako korepetytor. Michaś był dla niego ważny także, dlatego że był synem najdroższej dla Wawrzynkiewicza istoty, czyli matki chłopca. Wawrzynkiewicz nie robił sobie żadnych nadziei, że kiedykolwiek z nią będzie, ale kochał się w niej. On był biednym, schorowanym prywatnym nauczycielem, a ona córką zamożnego szlacheckiego domu. Chłopiec swoim głosem i rysami swojej twarzy przypominał mu ukochaną kobietę. Wawrzynkiewicz uczył Michasia tak, jakby od ocen chłopca zależał jego los. Zależało mu na wywołaniu uśmiechu na twarzy pani Marii. Matka i syn byli podobni do siebie także pod względem charakteru. Wawrzynkiewicz uważał, że należą do typu ludzi, którzy szybko giną, ponieważ przychodzą na świat z wadą serca – za dużo kochają.

Kiedy Michaś dostawał w szkole dobry stopień przychodził ze szkoły wyprostowany i uśmiechnięty. Wyobrażał sobie, jak bardzo matka będzie z niego zadowolona. Marzył o tym, że pojedzie do domu na Boże Narodzenie z cenzurą, na której będą same celujące. Wawrzynkiewicz korzystał z tych chwil, żeby upominać chłopca o konieczności dbania nie tylko o naukę, ale i o zdrowie.

Nauczyciel nauczył się czytać z twarzy swojego ucznia. Doskonale wiedział, kiedy chłopiec dostał złą ocenę. Prymus z klasy Michasia Owicki, którego Wawrzynkiewicz sprowadził, żeby uczył się razem z Michasiem mówił, że większość problemów i złych ocen chłopca wynika przede wszystkim z tego, że nie potrafi dobrze wypowiadać się po niemiecku.

Niepowodzenia Michasia zdarzały się coraz częściej w miarę narastania zmęczenia. Po każdym z nich chłopiec płakał. Wypłakawszy się przystępował do nauki cichy i spokojny, ale była w nim też jakaś gorączkowa energia. Siadał też czasami w kącie z głową w rękach – wyobrażał sobie, że kopie grób pod nogami ukochanej matki.

Chłopiec starał się poświęcać jak najwięcej czasu na naukę. Ponieważ bał się, że nauczyciel zabroni mu siedzenia po nocach, brał lampę i szedł uczyć się do nieogrzewanego przedpokoju. Minęło kilka nocy zanim Wawrzynkiewicz zorientował się, co robi Michaś. Musiał zawołać go do pokoju i przerobić z nim jeszcze raz wszystkie lekcje, żeby chłopiec przekonał się, że był przygotowany. Stan zdrowia chłopca się pogarszał.

Nauczyciel, na prośbę pani Marii, wykładał chłopcu historię, którą Stryj synowcom opowiedział. Po jednej z takich lekcji podniecony chłopiec wstał i zapytał się, czy naprawdę było tak, jak mówi nauczyciel. Po potwierdzeniu przez Wawrzynkiewicza prawdziwości opowiadanych dziejów, chłopiec wybuchnął płaczem. Nauczyciel domyślił się, że dla wrażliwego polskiego dziecka szykanowanie Polaków i przedstawianie przez niemieckich nauczycieli nieprawdziwej wersji historii jest trudne do zniesienia.

Michaś podwajał swoje wysiłki w zdobywaniu lepszych ocen, ale skutek był opłakany. Chłopiec otrzymał list od matki, w którym pisała: Bóg Cię obdarzył, Michasiu, niezwykłymi zdolnościami. Ufam więc, że nie zawiedziesz nadziei, jakie w Tobie złożyłam, i że staniesz się krajowi i mnie pociechą. Tego typu listy zwiększały tylko w chłopcu poczucie winy. Pytał się swojego nauczyciela, co może poradzić na te niepowodzenia. Wawrzynkiewicz przyznawał mu rację, że niewiele może poradzić na swój brak zdolności do języków i na to, że nie mówi z niemieckim akcentem.

Na cenzurze, którą otrzymał na Wszystkich Świętych Michaś miał mierne z trzech najważniejszych przedmiotów. Chłopiec uprosił nauczyciela, żeby nie wysyłał jej matce, która nie wiedziała, że na Wszystkich Świętych wystawia się oceny. Podopieczny i jego nauczyciel łudzili się, że do Bożego Narodzenia uda mu się poprawić stopnie. Początkowo wydawało się, że sytuacja się zmienia: Michaś dostał trzy oceny celujące. Jedną z celujących dostał z łaciny, ponieważ jako jedyny w klasie znał odpowiedź na zadane przez nauczyciela pytanie. Szczęśliwy chłopiec chwalił się swoim sukcesem w liście napisanym do matki.

Dobra passa Michasia skończyła się bardzo szybko. Zły akcent chłopca i brak czasu, żeby poświęcić każdemu przedmiotowi tyle czasu, ile potrzebowała na przyswojenie wiedzy zmęczona pamięć chłopca, przyczyniły się do jego niepowodzeń. Do puli nieszczęść doszło także i to, że zarówno Michaś, jak i prymus Owicki zapomnieli o zadaniu domowym. To, co uszło na sucho prymusowi, stało się przyczyną nagany dla Michasia. Nauczyciele uważali, że leniwy chłopiec celowo nie powiedział nauczycielowi o pracy domowej. Tego dnia wieczorem chłopiec siedział w kącie z głową w rękach i mówił: Boli! Boli! Boli! Na domiar nieszczęścia Michaś otrzymał list od matki, która chwaliła go za otrzymanie tamtych celujących. Chłopiec mówił z ironią: O, sprawię mamie ładną pociechę!

Następnego dnia, kiedy chłopiec wkładał ciężki tornister, zachwiał się i o mało nie upadł. Wawrzynkiewicz nie chciał puścić go do szkoły, ale chłopiec powiedział, że nic mu nie jest i poprosił tylko, żeby odprowadził go do szkoły. Tego dnia wrócił ze szkoły z kolejnym miernym, który dostał za lekcję, która umiał. Owicki powiedział, że Michaś zaląkł się i nie mógł wydusić z siebie słowa. W szkole utwierdziła się opinia o nim jako o chłopcu przesiąkniętym wstecznymi zasadami i instynktami, tępym i leniwym.

Chłopiec ostatecznie stracił wiarę we własne siły. Michaś dostawał listy także od księdza Maszyńskiego z Zalesina, człowieka przychylnego mu, który jednak kończył każdy list słowami przypominającymi mu, że nie tylko radość, ale i zdrowie matki zależą od jego postępów w nauce. Chłopiec pamiętał o tym, aż za dobrze. Często wołał przez sen matkę tak, jakby prosił ją o przebaczenie.

Ponieważ zbliżało się Boże Narodzenie, a stopnie chłopca nie poprawiał się, Wawrzynkiewicz napisał list do pani Marii, w którym poinformował ją, że najprawdopodobniej trzeba będzie odebrać Michasia ze szkoły po świętach i zatroszczyć się przede wszystkim o jego zdrowie. Nie mówił na razie nic o tych planach chłopcu, żeby unikać jakiegokolwiek wzruszenia u osłabionego dziecka. Powtarzał mu tylko, że niezależnie od wszystkiego, jego matka wie, jak bardzo się stara. Słowa nauczyciela i oczekiwanie na spotkanie z matką, siostrą Lolą i księdzem Maszyńskim poprawiało jego samopoczucie.

Niestety los szykował dla Michasia kolejny cios. W szkole zarządzono, że dla większej wprawy w języku wykładowym, uczniowie maja rozmawiać ze sobą po niemiecku. Michaś raz się zapomniał i zwrócił się do kolegi po polsku. Został uznany za ucznia demoralizującego innych i dostał publiczną naganę. To zdarzenie załamało chłopca. Ciągle wyglądał tak, jakby powstrzymywał się od płaczu. Stał się dziwnie spokojny, jego głos był teraz powolny, a sam chłopiec ze ślepym posłuszeństwem wypełniał wszystkie polecenia, np. nie mówił, że nie ma czasu, kiedy nauczyciel brał go na spacer. Wawrzynkiewicz wiedział, że zachowanie chłopca nie jest zobojętnieniem, ale bolesną, egzaltowaną rezygnacją. Michaś odrabiał lekcje w sposób mechaniczny. Pewnego dnia na pytanie nauczyciela, czy zrobił już wszystkie lekcje, powiedział powolnym głosem, iż sądzi, że to się na nic nie zdało.

Nauczyciel coraz bardziej martwił się o zdrowie chłopca, który stał się prawie przezroczysty i bardzo wypiękniał. Przypominał piękny kwiat, który za chwilę zwiędnie. Nie miał już siły dźwigać książek, więc Wawrzynkiewicz wkładał tylko niektóre, a resztę zanosił mu do szkoły, bo codziennie odprowadzał chłopca.

Kilka dni przed planowanym wyjazdem do Zalesina Michaś otrzymał list od matki, w którym pisała mu, że ma nadzieję, że jego nauczyciele wiedzieli – tak, jak ona to wie – o jego staraniach i wysiłku. Wyrażała też nadzieję, że wynagrodził sprawowaniem niedostatki w wiedzy. Jednak jego nauczyciele uważali, że uczeń sprawuje się dobrze kiedy śmieje się z ich drwin z polskiego zacofania. W związku z ostatnią naganą Michasia, która dotyczyła sprawowania, uznali, że uczeń nie rokuje poprawy i postanowili usunąć go ze szkoły. Po przyniesieniu tych złych wiadomości do domu, chłopiec stał długo w milczeniu przed oknem. Spytał się nauczyciela, czy to prawda, że jego matka i siostra siedzą teraz w gabinecie i myślą o nim. Chłopiec powiedział, że jest mu zimno. Wawrzynkiewicz położył wychudzonego chłopca do łóżka. Dziecko przyznało, że boli je głowa.

Około trzeciej w nocy monotonne mruczenie chłopca obudziło pana Wawrzynkiewicza. To Michaś z rozpalonymi policzkami siedział przy lampie i powtarzał łacińskie koniugacje. Kiedy nauczyciel zawołał chłopca, popatrzył się na niego tak, jakby go nie poznał. Na pytanie co robi, odpowiedział: Panie, powtarzam wszystko od początku; muszę jutro dostać celujący.... Wawrzynkiewicz zaniósł rozpalonego gorączką chłopca do łóżka. Sprowadzony lekarz orzekł, że chłopiec ma zapalenie mózgu.

Wawrzynkiewicz posłał po matkę dziecka, która przybyła następnego dnia. Wchodząc spytała się, czy chłopiec żyje. Nauczyciel odpowiedział, że chłopiec ma się lepiej. Było to kłamstwo powiedziane tylko po to, żeby uspokoić panią Marię. Początkowo chłopiec nie poznawał matki. Pani Maria troskliwie zajmowała się dzieckiem. Wawrzynkiewicz zobaczył w jej włosach srebrne nitki. Sądził, że osiwiała ze zmartwienia.

Chłopiec recytował w gorączce rzeczy, których nauczył się w szkole, odmieniał łacińskie słowa, mówił po niemiecku. Gdy był jeszcze zdrowy uczył się w sekrecie ministrantury i teraz powtarzał nieprzytomnie przed śmiercią: Deus meus, deus meus, quare me repulisti et quare tristis incedo, dum affligit me inimicus! (łac. Boże mój, Boże mój, czemu mnie odtrąciłeś i czemu chodzę smutny, gdy prześladuje mnie nieprzyjaciel!). Te słowa robiły na Wawrzynkiewiczu tragiczne wrażenie.

Była Wigilia Bożego Narodzenia. Miasto było świątecznie przystrojone. Wokół choinki zebrały się radosne dzieci. Zbliżała się noc Narodzenia, a zgromadzeni przy Michasiu obawiali się, by nie była to noc śmierci. Po północy, po kryzysie, w czasie którego wydawało się, że chłopiec umiera, jego stan zaczął się poprawiać. Zmęczony czterema nocami czuwania przy chłopcu Wawrzynkiewicz położył się spać. Obudził go głos pani Marii, która wołała syna. Michaś umarł.

Pierwszy dzień świąt upłynął Wawrzynkiewiczowi na przygotowaniach do pogrzebu i dbaniu o panią Marię, która nie chciała odstąpić ciała syna i ciągle mdlała. Przyszli ludzie wziąć miarę na trumnę. Pani Maria prawie popadała w obłęd widząc obojętność służby pogrzebowej. Układała heblowiny w trumnie, mówiąc, że dziecko będzie miało za nisko głowę. Martwe dziecko miało spokojny i pogodny wyraz twarzy, jakby był szczęśliwy na tej wieczystej rekreacji. Wawrzynkiewicz zauważa, że po raz ostatni widział u niego tak rozpogodzoną twarz, kiedy dostał celujące.

Kolegów Michasia, którzy zgromadzili się wokół trumny, zadziwiała powaga i niezwykła rola kolegi, który jeszcze kilka dni temu dzielił z nimi niewesoły szkolny los. Myśleli, że gdyby przyszedł Herr Inspektor, to Michaś nie przestraszyłby się go, tylko cały czas tak samo by się uśmiechał. Odbył się pogrzeb Michasia.

Od czasu pogrzebu minął już rok, ale Wawrzynkiewicz stale pamięta o swoim uczniu. Kaszle tylko coraz gorzej i zastanawia się, czy nie podąży wkrótce drogą swojego ucznia.



Polecasz ten artykuł?TAK NIEUdostępnij






  Dowiedz się więcej
1  Placówka - streszczenie
2  Placówka - opracowanie
3  „Wiek pary i elektryczności”